"Tutaj jako mała dziewczynka, we Wrzeszczu mieszkaliśmy. To było 3-pokojowe mieszkanie, z łazienką, z kuchnią dużą w kafelkach. W jednym pokoju były gdańskie meble, które dostała moja mama w prezencie, bo mój dziadek miał skład drzewa. Pamiętam jeszcze… Takie wielkie, koło Wisły. To drzewo przypływało Wisłą z góry. Nam się bardzo dobrze powodziło. Mama miała fortepian, bo uczyła się jako dziecko. Z takiej zamożniejszej rodziny, uczyła się francuskiego, angielskiego i muzyki. I słuchała zawsze tej muzyki klasycznej. Jak jeszcze byłam małą dziewczynką to myślałam: Boże, to jest nudne. A teraz mam w pokoju i w kuchni, i wszędzie Mozarta, Beethovena. Szopena też trochę, bo po wojnie to przeważnie tylko Szopen, nie? Ale moja mama odkryła, że w radio, jak się ma dobry aparat, to po wojnie, nam było z początku ciężko, nasz dom był spalony, to nie była nasza własność. A tam, gdzie żeśmy się przeprowadzili to były stare domy. Nie było łazienki, ale co było bardzo ważne. Moja mama bardzo organizowała to życie. Zawsze mówiła, że pamiętaj do końca życia, zawsze jak wrócisz do domu, musi być obiad. I zawsze czekała z obiadem, co nie było takie proste, bo każde dziecko wracało o innej porze, ojciec o innej. Święta to organizowała cudownie. Kupowała miesiąc temu, czy urodziny, musiała być nowa sukienka… Później to bardzo brakuje. Z tym, że starałam się też, i później swoim dzieciom… Ale pamiętam ze swojego domu zawsze ten zapach pierników, które się piekło już wcześniej, w blaszanych puszkach były chowane przed nami. A jak ja pytam teraz swoje dzieci, z czym kojarzy się Wam Wigilia, jak byliśmy razem? To mówią, z pomarańczami. Bo pomarańcze, jak byliśmy na święta, można było czasami dostać kilo. I było unter, pod choinkę to się nazywało, ze słodyczami. I nie było u nas 12 dań, czy ileś, bo pamiętam jeszcze z mojego domu rodzinnego, my tylko patrzyliśmy zawsze na te słodycze. Bo tak na co dzień to było jakieś ograniczenie. Patrzyli na to dziadek i wujkowie, żeby mi za dużo nie wpychali. To właśnie moja mama zawsze tak pięknie przygotowywała.
K. M.-M. A co się dostawało pod choinkę, jak Pani była małą dziewczynką?
R.Ch. Nie liczyło się nic z ubrania, bo to i tak musisz mi kupić… czy buty… To się nie liczyło. Ale to na bieżąco. Pamiętam, że moja mama przepadała za zabawkami, kupowała nam z drzewa, drewniane. I mój syn ma teraz 44 lata, i jeszcze ma kaczkę drewnianą z tym sznurkiem, czasem ją jeszcze wyciąga i pokazuje, że to od babci. Książki, to na pewno też. I czasami jednak coś z ubioru. Ale po wojnie nie było nam już tak dobrze, jak przed wojną, i później… Ja dosyć wcześnie wyszłam z tego domu . Najdłużej została moja siostra, synek był mały i mówił dwoma językami, babcia mówiła. Kiedyś moja mama wyszła wieczorem i ja tak z nim szłam szukać babci, a on powiedział (05.49- niem), i tak pokazywał. Tak, że on i po polsku, i po niemiecku. Jeszcze trochę pamięta. Natomiast moja mama często zabierała do nas, nie wiem, z jakiego powodu, jak ciocia była chora, to jej dziecko było u nas. Mam kuzynkę ze strony ojca, bo ze strony matki wszyscy wyjeżdżali, a ojciec miał brata, który pracował w stoczni, i całą wojnę pracował, całe życie w stoczni. Słabo mówił po polsku i chyba w ogóle w 45, nigdy nie musiał iść do wojska, bo widocznie ta praca była taka ważna. I po zakończeniu wojny on poszedł do stoczni zobaczyć, a tam go powitali, i go zatrzymali, że ma już tą pracę. Tam znajomość języka nie była… Ale znajomość tego metalu, czy tych rysunków, i on tu pozostał. Został też tutaj. Natomiast trzeci brat się odnalazł, był tu krótko. Ożenił się, a niedługo potem oni uciekli do Niemiec".