"Od najmłodszych lat nosiłem mundurek harcerski. I teraz mam krzyż harcerski przy mundurze. Grodno - tam stacjonowały pułki piechoty, 76 pułk im. Ludwika Narbutta w Grodnie, 81 pułk strzelców grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego. 29 pal, 7 baon pancerny. Potem sanitarne były, jeszcze łączność była. I oczywiście „kanarki” – żandarmeria z żółtymi otokami chodziła. No to my stale: „zdechł kanarek, zdechł!” Oj, gówniarzu! gonili za nami. Ale tam dywizyjny kurs podchorążych rezerwy był. Jak szedł podchorążak, to… Ja nie rozumiem dlaczego teraz warta honorowa chodzi, jak baletnice. Nogi przed sobą przestawiają, jak baletnice na scenie. Kiedyś szedł żołnierz, to rąbał bruk! A teraz jak baletnice idą. Oczywiście to pięknie, reprezentacyjnie, ale nie po żołniersku. Buty były kute, podkówki, podeszwa była gwoździ. "
"Ja mam list gwarancyjny z ambasady w Moskwie. I wszystko u nas było nastawione do Polski jechać. Ale kiedy myśmy przyjechali tutaj matka żony powiedziała tak: my z mężem wybudowaliśmy ten dom i tu jest moje miejsce. Chcesz sprzedaj, wyjeżdżajcie. Ja tutaj zostanę. Moja mama powiedziała, że mój ojciec, czyli mój dziadek Klemens Kranicki wybudował grobowiec dla siebie i dla swojej córki, czyli mojej mamy. Chcesz, jedź, ja nie pojadę nigdzie. Tutaj leży twój ojciec, mój mąż. Tu leży mój ojciec i tu moje miejsce. A jeszcze matka żony powiedziała… A „Rota”: Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród. Chcecie jechać? Uciekajcie! Niech mi pan powie teraz tak od siebie? Prawda, że nie!"
"Ja krótko byłem w Butyrce, dwa tygodnie. A potem zabrali więźniarkami, na których narysowane były owoce, jarzyny, a to była zwykła więźniarka. Zawieźli nas na stacje, wsadzili do wagonu, więźniarki i jeszcze potem dozbierali, i jechaliśmy do Workuty. Siedzieliśmy przy samej kracie. Jak wyglądała ta więźniarka? To był wagon metalowy, zakratowany, z lewej strony duże okna i korytarz, i cele były, też kraty, ale jeszcze zamykane blaszanymi drzwami. Ale oni nie zamykali. Nas w jednej celi było koło 20 osób. Na górze leżeli, na dole na siedzeniach siedzieliśmy i jeszcze pod tymi siedzeniami leżeli chłopcy. Nie było miejsca. Karmili nas. Główki, taka drobna rybka, solona strasznie, ja jej nie jadłem. Chleb, woda, szklanka wody zimnej z tendra z lokomotywy. I łyżeczka cukru. Ale cukier dawali raz na trzy dni. Trzy łyżeczki. To Ruski jeden brał ode mnie tę rybkę, a mnie oddawał swój cukier. Ta ryba, ona śmierdząca była, gniła, zepsuta, ja po prostu jej nie jadłem. I nie miałem takiego pragnienia. Bo tam na przykład raz na dobę wypuszczali do klozetu, po jednym wyprowadzali. I też tam przed klozetem stał sołdat z naganem, prowadzący też. Chciałeś pisiać, nie chciałeś… Z powrotem. Niektórzy od tej ryby mieli i rozwolnienie i pisiali to do kaloszy, to do czapek. Strasznie było. Ale jak przywieźli już na Workutę. To pierwsze przestrzeń, powietrze… 37 stopni mrozu było."
"Przyjechał do mnie pan. On mnie zawołał do pokoju, u nas w domu. I pamiętam, tak jak tutaj u nas, taka komoda stała. (…) Takie duże szuflady, pościel, wszystko… I mówi: Słuchaj, taka i taka sprawa. Ja chcę, żeby ciebie zaprzysiężyć do Armii Krajowej. Jeszcze wtedy ZWZ był. Ja pamiętam jeszcze rotę przysięgi. Będę wiernie i nieugięcie stał na straży honoru Polski, a o jej wyzwolenie będę walczył z bronią w ręku. On mówił: Przyjmuję cię w szeregi walczących z bronią w ręku. Nagrodą twoją będzie zwycięstwo, a zdrada karana będzie śmiercią. (…) Ja te słowa pamiętam wypowiedziane i dwa palce trzymałem na krzyżyku. Na razie przysięgi dochowałem."
"Przysięgi dochowam. Tutaj we Lwowie przy kościele świętego Antoniego 6-metrowy dębowy krzyż. To ja go postawiłem w 1999 roku, 17 września. Ja dałem do leśniczego zamówienie. On ściął mi dąb, zawiózł do tartaku, opiłował wszystko, przywiozłem, zapłaciłam stolarza, wyheblował. Kupiłem w Białymstoku lakier, którym pokrywa się wiosła, łodzie, wodoodporny, kupiłem szlifierkę ręczą, zapłaciłem chłopca, zapłaciłem 25 dolarów, oszlifował i pokrył tym lakierem. I w tym roku, tak samo, 17 września pójdę do kościoła, dam na mszę świętą za tych kolegów, którzy polegli. […] Byłem w Rzeszowie, podchodzi taka smarkula, dziennikarka: Proszę pana, dlaczego pan tak tymi grobami się zajmuje? Popatrzyłem się na nią, co można powiedzieć? Czy ona to zrozumie?"
W każdych warunkach człowiek potrafi się przystosować, nawet w najgorszych
Eugeniusz Cydzik urodził się 26 grudnia 1921 w Misiewiczach koło Grodna. Przed wojną należał do harcerstwa, przeszedł pełny kurs przysposobienia wojskowego. 1 września 1939 roku zgłosił się na ochotnika do wojska i został przyjęty do służby pomocniczej w Grodnie. Po 17 września 1939 brał czynny udział w obronie tego miasta. Po wkroczeniu wojsk sowieckich ukrywał się na wsi pod Warszawą, do Grodna wrócił w 1941 roku. 2 lutego 1942 złożył przysięgę i wstąpił do Związku Walki Zbrojnej. Służył w Biurze Informacji i Propagandy (BIP), potem w Kierownictwie Dywersji (Kedywie): najpierw gromadził broń, wystawiał fałszywe dokumenty, potem zajmował się zwiadem, brał udział w akcjach zbrojnych. Walczył w oddziałach partyzanckich w Zgrupowaniu Nadniemeńskim. 3 sierpnia 1945 roku został aresztowany i skazany przez Trybunał Wojenny na 15 lat katorgi i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Przebywał w więzieniu w Grodnie, potem w Moskwie (więzienie Butyrki). Wyrok odbył w Workucie, gdzie pracował początkowo przy robotach ziemnych w tundrze, potem w kopalni węgla, wreszcie jako elektryk w łagrze dla więźniów politycznych. Tutaj poznał i poślubił Czesławę Hnatów. Zwolniony został w 1956, przez kolejny rok - do 1957 roku - pracował jako wolny robotnik, potem powrócił z żoną do Lwowa. Eugeniusz Cydzik zmarł 17 września 2012 r.