Bernard Materne

* 1933

  • "Tu jeszcze chciałbym nawiązać do tego przełomu 1945 roku. Matka wówczas była sama, nas było sześcioro dzieci, zima była sroga. Wojska radzieckie nadchodziły błyskawicznie i w dniu 21 stycznia 1945 roku byli już w naszej wiosce. Nie zdążyliśmy się ewakuować z uwagi na to, że zarówno tory kolejowe były obsadzane wagonami pełnymi uciekinierów, drogi były pełne wozami załadowanymi bagażem ludzi, którzy już się udali na zachód. niestety, zima ich zaskoczyła i oni chyba niezbyt daleko zajechali. Następne działanie wojenne nas spotkały, musieliśmy się ewakuować i ulokowaliśmy się w pobliskim młynie w piwnicy, gdzie nas było kilkadziesiąt osób. W międzyczasie domy pozostały puste, gdyż nie było inne możliwości, myśmy się koncentrowali zbiorowo w takich siedliskach, jak akurat w tym młynie, gdzie mężczyzn prawie w ogóle nie było, tylko były kobiety no i młode osoby, dzieci. Pierwsi Rosjanie, jak weszli, to byli w zasadzie kobiety i Rosjanie w białych kombinezonach, którzy błyskawicznie tylko sprawdzali, czy są tu jeszcze jakieś niemieckie ugrupowania. Nie stwierdzili nic, no to była kwestia 15 minut, pojechali. Myśmy myśleli, no to będzie pół biedy, ale za parę godzin przyszła reszta armii. No i wtedy się zaczęły plądrowania, gwałty i tak dalej. Jeżeli chodzi o same walki, to w zasadzie na terenie naszej wioski nie mogę nic takiego potwierdzić, nie było żadnych walk. Niemniej kilku niemieckich żołnierzy zostało zastrzelonych i spoczywają jeszcze dzisiaj tutaj, na naszym cmentarzu".

  • "Natomiast, jeżeli chodzi o ludność cywilną, to dopiero po wyjściu i objęciu władzy przez polskie urzędy, zaczęły się pewne już komplikacje. Jeżeli chodzi o wojska radzieckie, to ci mężczyźni, którzy pozostali na naszych terenach, musieli się zgłosić i zostali wywiezieni do Rosji. Tych mężczyzn było kilkunastu i z tych tylko jeden wrócił z powrotem do naszej wioski. Ponadto zostały wywiezione również kobiety, które się spotkały nawet z tymi mężczyznami z Krasiejowa, jak to wynika z relacji. Niedawno to jeszcze rozmawiałem z jedną panią, która umarła bodajże w ubiegłym roku. Spotkali się w Kazachstanie. Jedni pracowali na tartaku, mężczyźni na tartaku i w lesie, natomiast kobiety pracowały gdzieś w cegielni. To były te pierwsze przetasowania. Następnie zaczynały się wysiedlenia, przesiedlenia. Był to okres, kiedy ludność polska z Kresów została przesiedlona na te tereny zachodnie. To była taka vice versa z naszymi ludźmi, którzy stąd zostali wysiedleni na zachód. Tu trzeba podkreślić to, że te pierwsze nie były przesiedlenia, tylko to były wysiedlenia. Ludzie się musieli spakować i zostali wysiedleni na zachód. wprawdzie w naszej wiosce, tutaj, było tych wysiedleń bardzo mało, więcej tych wysiedleń to było w większych miastach z uwagi na to, że tutaj, to tej ludności, nic nie można im było zarzucić. Zarówno z tego powodu, że tu pracowało do roku 1945 dużo Polaków tutaj w młynie, na tartaku, którzy spotykali się raczej z przychylnością tutejszej ludności. W cegielni również byli Polacy i oni w pewnych momentach wskoczyli jako obrońcy tych ludzi".

  • "Co nam nie ukradli Rosjanie, zaraz po wojnie, to nas zdążyli obrobić Polacy w roku 1945 w lipcu. Zajechali na podwórze i co im się podobało, z mieszkania wynieśli. Ubrania od ojca, rowery i tak dalej. Załadowali, myśmy stali pod ścianą, nastepnie ojca zabrali na samochód i wypuścili go w lesie w Dębskiej Kuźni, ale myśmy tej sprawie nie dali spokoju, bo taki dalszy od nas krewny był wówczas tutaj nadleśniczym i myśmy tej sprawie trochę poszli do źródła, co to byli za tacy. Okazało się, że był w Opolu taki Urząd Repatriacyjny, no i ci przyjechali, co im się podobało, to od nas z mieszkania wzięli i myśmy nawet potem mieli taką możliwość, co myśmy rozpoznali tam u nich, w Opolu, no to myśmy mogli sobie to zabrać, ale musieliśmy udowodnić, że to jest nasze. Tam była jeszcze taka teczka, same dokumenty, no to się tak wszystko znalazło, ale tu się rozchodziło o to, kto to był. Czyli to byli urzędnicy polscy, którzy w roku 1945 plądrowali niektóre domostwa, wioski".

  • "Co jeszcze warto podkreślić, że do roku, do lat ’30, jeszcze do roku 1933, można powiedzieć, na naszym terenie tutaj była wielka tolerancja. To znaczy, dla przykładu, nabożeństwa w kościele były zarówno w języku niemieckim, jak i w języku polskim. Ludzie chodzili, dzieci chodziły na religię zarówno w języku polskim, jak i w języku niemieckim, to znaczy przygotowani zostali dwujęzycznie. Zresztą ci księża, którzy tutaj byli, na tym terenie, w większości władali dwoma językami. Wprawdzie nie był to może czysty język polski, ale tą gwarą śląską".

  • "A ci Polacy, co tu szli, co przyszli spod Częstochowy i tak dalej, całe chmary, szczególnie w miastach, szabrowali, co było. Z kościołów nawet, różne świeczniki, i tutaj pierwsi Polacy – leśnicy, oni wszystkich, jak szli wzdłuż szosy, sprowadzili na takie podwórze, wszystko proszę zostawić i do domu. Oni jechali na tych pociągach, pierwsze pociągi oblepione były tymi szabrownikami. Dlatego powiedzieli: Polacy to szabrownicy".

  • "Jak poszedłem do szkoły, byli profesorowie w przeważającej części ze wschodu, to była tak zwana inteligencja wschodnia. Byliśmy w klasie, zarówno autochtoni, jak i przybysze, bo to byli głównie przybysze z Kresów, uczniowie. Nie powiedziałbym, żeby wtedy były jakieś tam różnice, czy coś takiego, jak to się później słyszało. Nie znam takie coś, wszyscy żyliśmy w zgodzie. Dzisiaj ci, co chodzili za moich czasów wspólnie, w jednej klasie, co byliśmy, to są dzisiaj prokuratorzy, już teraz są częściowo na emeryturze, sławny doktor, sławny adwokat, to są wszystko koledzy. Wtedy nie było żadnych takich różnic, żeby oni nam powiedzieli „Szwab” albo „Hanys”, albo coś takiego. Albo żeby my na nich tam mówili „Hadziaje”. Ja sobie nic takiego z tych lat w ogólniaku nie pamiętam. Natomiast później, w technikum, to już zaczęły się inne czasy, jak chodziłem, że chcieli z nas robić różnych takich, dla przykładu na pochód pierwszomajowy się przebrać za Adenauera czy za Trumana czy coś takiego. Przecież ja już wtedy miałem 16, 17 lat, przecież głupka nie będę. My żeśmy w ogóle na żaden pochód nie poszli i też było dobrze. No, obniżyli nam przez jeden rok zachowanie, ale nie podporządkowaliśmy się jakimś tam głupotom".

  • "My mieliśmy ciągle nadzieję, że te granice pójdą tak, jak były w roku 1939. No bo to wszędzie się mówiło „tymczasowy”, były wtedy te układy, Poczdam, Jałta, jak to się wszystko nazywało. Przecież to zostało kiedy zalegalizowane? Dopiero teraz, za rządów, jak był w rządzie niemieckim Willy Brandt, to zostało ostatecznie załatwione. Bo to było załatwione z Polską, nie było załatwione ani na wschodzie, ani na zachodzie. To nie jest tylko kwestia granicy zachodniej. To jest tak samo na wschodzie. Ja się dopiero w Niemczech dowiedziałem w roku 1974, jaka była wielka Polska przed rokiem 1939. ja tu skończyłem maturę, chodziłem tutaj i tam dopiero widziałem mapy, jak wyglądała Polska, przecież Polska straciła kupę terenów".

  • Celé nahrávky
  • 1

    Krasiejów k. Opola, 11.09.2012

    (audio)
    délka: 01:52:11
    nahrávka pořízena v rámci projektu German Minority in Czechoslovakia and Poland after 1945
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

My mieliśmy ciągle nadzieję, że te granice pójdą tak, jak były w roku 1939

Bernard Materne
Bernard Materne
zdroj: Pamět národa - Archiv

Urodził się w 1933 roku w Krasiejowie na Opolszczyźnie, wówczas należącym do Niemiec. Jego rodzina od pokoleń zamieszkiwała ten teren. Dziadek był zawiadowcą kolejowym pod Głuchołazami. Ojciec - Bernard Materne (ur. 1898 r.) pochodził z miejscowości Ciasna k. Lublińca, a mama - Matylda (z domu Pilawa, ur. w 1899 r.) z Nowej Schodni k. Ozimka. Bernard Materne miał pięcioro rodzeństwa. Ojciec w trakcie I wojny światowej służył w niemieckiej armii we Francji i dostał się pod Verdun do francuskiej niewoli. Od 1928 roku rodzice prowadzili firmę rodzinną: ojciec sprzedawał materiały budowlane i produkował gonty do krycia dachów (odebrał w tym kierunku wykształcenie - zdobył tytuł Holz Fachmann), mama - artykuły gospodarstwa domowego. Sklep został zamknięty w 1942 roku, gdy ojciec służył w Luftwaffe. Nie brał bezpośredniego udziału w walkach - jako podoficer był członkiem sztabu, który obserwował ruchy wojsk lotniczych przeciwnika i ostrzegała przed ewentualnymi bombardowaniami. Stacjonował we Lwowie, Rzeszowie i w Krakowie. Przejście frontu przeżył 8 maja 1945 roku w Wałbrzychu, dokąd wycofała się jego jednostka. Do Krasiejowa wrócił przez Czechosłowację. Po 1945 roku próbował prowadzić swój sklep, ale państwo obciążyło go zbyt dużymi podatkami, więc musiał go zamknąć w 1950 roku. Bernard Materne w 1953 roku zdał maturę. Po egzaminie został powołany - na 27 miesięcy - do wojska. Służbę odbył pracując w kopalni węgla w Zabrzu. Po odbyciu służby wojskowej zatrudnił się w 1956 roku w kadrach finansowych w Hucie „Małapanew“ w Ozimku. W 1998 przeszedł na wcześniejszą emeryturę, prowadził w dalszym ciągu działalność gospodarczą w charakterze doradcy podatkowego.