Otton Tuszyński

* 1933

  • "Sport dawał największą radość. Kiedy uprawiałem sport jako młodzieniec, piłkę, a potem boks. Koledzy ciągnęli na hale, no to poszedłem na boks. Przez ten boks były ciekawe sytuacje. W Olsztynie oczywiście jest masa koszar, to jest takie miasto garnizonowe. Był Garnizonowy Wojskowy Klub Sportowy, który miał piłkę nożną, hokej i boks. Z chwila, kiedy poszedłem do wojska, czyli mając lat 20, bo tak było wtenczas ustalone, to trafiłem do GWKS w Olsztynie. To było bardzo pozytywne. Generalnie boksowałem pięć lat i jak wyszedłem z wojska, to już przestałem trenować tą dyscyplinę. W 1955 wyszedłem z wojska, w 1956 ożeniłem się i moja żona powiedziała, że żadnego boksu. Boks poszedł na bok. Dwa – trzy lata pracowałem. Przypadek. Jest Olsztyński Okręgowy Związek Bokserski. Organizowali kurs sędziów bokserskich. Ponieważ szukali kandydatów, to przecież najprościej jest znaleźć takich, co już przestali uprawiać tą dyscyplinę. Skończyłem ten kurs, byłem związany ze Związkiem Bokserskim. W ślad za tym był komunikat Wydziału Szkolenia Polskiego Związku Bokserskiego, że organizują kurs instruktorów boksu w Cetniewie. Wtenczas prowadził kadrę polski słynny trener Feliks Sztam, zresztą słynny na cały świat, nie tylko w Polsce, bo miał wyniki na olimpiadach, mistrzostwach świata i Europy. Powiedzieli „Słuchaj, nie mamy kogo wysłać, weź jedź”. Więc zrobiłem ten kurs i tak po przerwie uprawiania dyscypliny znowu człowiek złapał tego bakcyla szkoleniowego. W Olsztynie były szkoły sportowe, także skończyłem ten kurs instruktorski i zatrudnili mnie dodatkowo – bo to kiedyś nie było tak, że treningi rano, tylko po południu, amatorstwo było zresztą. W klubach bogatych było zawodowstwo i nie mówię o „Legii”, bo to był klub centralny, ale i warszawska „Gwardia” czy pion gwardyjski, czy śląskie drużyny, to tam byli prowadzeni normalnie jako pracownicy danego resortu i trenowali w godzinach rannych. Tak zacząłem szkolić młodzież w Olsztynie, w Klubie Sportowym Budowlanych".

  • "Po wojnie nikt nie dał nikomu „Otto”. W moim okresie, kiedy jak się rodziłem i do 1945 w Niemczech, to imię ma różne fragmenty, z tym nielubianym przez Polaków Otto von Bismarckiem. Teraz królowie różni, więc do imię popularne w Niemczech do dziś. Tu nie. Z nazwiska miałem przody, bo Tuszyński - „ski”. Na Śląsku się spotkałem też z jednym Otkiem, to on się pisze przez jedno „t”. W tym czasie, w roku 1945, kiedy była rejestracja ludności, nie tylko pozostałej na tych przyłączonych terenach, ale i to, co przybyło. Musieli wiedzieć, co mają, czyli był spis ludności dokonany. Jeżeli nie powiedziało się, że dwa „t”, to było jedno. To było w sierpniu 1945 w Olsztynie. Byłem z matką, wszędzie były rozwieszone obwieszczenia, żeby w takim a takim terminie zgłosić się do punktu. Były podane ulice, które mają punkt, tak jak dzisiaj do wyborów. Ja poszedłem z matką, miałem wtedy 12 lat. Matka usiadła, ja stałem koło matki. Urzędnik, nie wiem, jakie miał wykształcenie, ale wiem, że było z tym ciężko. Rejestruje teraz, mama podaje siebie, Jadwiga. Akurat nie było u nas żadnego Józka, Janka, Franka. Siostra moja rok starsza Edyta, ja – Otto, brat – Rudolf. Stanął. „Wie Pani, możemy to zmienić”. Była Helga, Gerda, Krystyna. Tak robili, zmieniali wszystko automatycznie. Było wszystko nieprawnie, przecież żeby zmienić, to muszę przez Urząd Wojewódzki i USC. Tutaj było to automatyczne. Urzędnicy zetknęli się z różnymi nazwiskami, przecież nasze nazwisko jest inaczej pisane po polsku, a inaczej po niemiecku. Polacy tak jak mówią, tak piszą".

  • "Ja jestem akurat z Olsztyna. Miasto zostało prawie doszczętnie spalone, żadnych wojen, żadnego oporu, bo Niemcy wycofywali się do Królewca, a miasto było puste. Rosjanie to wszystko spalili, nie wiadomo dlaczego, bo akurat te piękne, stylowe budynki. Jak były sklepy pod domem, to też. Jeżeli chodzi o Stare Miasto w Olsztynie, to też sklep przy sklepie, wszystkie budynki, dwa rzędy spalonych domów. Ulica Grunwaldzka w Olsztynie, jedna strona miała 36 budynków, do dziś zostały 4. Nie wiem, co było powodem tego. Rozumiem, że mogli znaleźć w danym mieszkaniu obraz Hitlera, obraz jakiejś osoby z rodziny w mundurze Wehrmachtu, ale generalnie nie wiem, co było przyczyną palenia. Jeszcze palili w kwietniu, a jak Rosjanie wkroczyli w nocy z 20 na 21 stycznia, to wojna skończyła się dla ludności, która tu pozostała".

  • "Koniec wojny, maj, dalej nic nie wiemy. Tak jak mówię, brak znajomości języka polskiego, żadnego radia, żadnej prasy. Uważaliśmy, że tak dalej być nie może, że to musi się zmienić, ale raczej uważaliśmy na pozytyw jakiegoś powrotu, że to jednak nie zostanie w administracji polskiej, tylko że Niemcy wrócą, że to tak będzie. Tak ten czas uciekał. W 1947, przez przypadek olsztyńska katedra, tam był proboszcz, ksiądz Hanowski, który z zakonnicami, oni też byli wspierani przez Caritas, dlatego, że już od zakończenia wojny zaczęli gotować zupy dla pozostałej ludności niemieckiej. Tam się chodziło na obiady, jeszcze do domu się dostawało tej zupy. Myśmy jako dzieci wszyscy chodzili jeść. W 1947 napisał do nas mój ojciec, ale na adres nasz, gdzie mieszkaliśmy, czyli na pewno musiał dostać zwroty i końcu napisał do katedry, do księdza Hanowskiego. Ten list doszedł, ale to już był rok 1947, istniała poczta, wszystko już inaczej funkcjonowało. Nie zastał nas na adresie poprzednim, myśmy zmienili mieszkanie. Niezależnie od tego, po drodze, w marcu 1945, musieliśmy opuścić mieszkanie. Wszyscy Niemcy musieli opuścić domostwa za Łynę. Przez Olsztyn przepływa rzeka Łyna. Z komendantury chodzili żołnierze sowieccy i powiedzieli, że musimy opuścić wszystko za Łynę. Moja ciotka mieszkała na Kolonii Mazurskiej, siostra matki, to żeśmy poszli w ręcznym bagażem do mojej ciotki. Wróciliśmy stamtąd w lipcu, może początek sierpnia. Ojciec nas znalazł i wrócił z powrotem. Miał trudności, nie znał języka polskiego. Zanim ten język jako-tako złapał, dopiero mógł pójść do pracy. Schorowany, znaczy nie służył w wojsku, bo on był ranny i nie nadawał się. Pracował jako cywil w fabryce amunicji, zresztą bardzo dobrze zarabiał. Wydostał się do Danii, do internowania w Lubece. Trochę żałował, że wrócił, bo było dla niego ciężko. Starszy osobnik, języka... Myśmy już rozmawiali, matka powiedziała: „Słuchajcie, matematyka to jest tak samo po polsku, jak i po niemiecku, pisownia łacińska to samo. Musicie do szkoły iść, żadnych zmian tu nie widać. Musicie edukację swoją przeprowadzić”. Tym bardziej, że ja uczyłem się jeszcze gotyku, bo łacińskie pismo weszło dopiero w 1939".

  • "Tak się złożyło, że bardzo młodo, mając lat 13, musiałem pracować. Chodziłem do szkoły wieczorowej. Było tam dużo wyrośniętej... nie powiem, młodzieży, bo to już byli po 28 – 30 lat, no i młodzież, to wszystko razem. Ci, co ze Wschodu tu przybyli, to tam była sprawa z pisaniem, z nauką było ujemnie. Pierwsza akcja, jaka zaistniała w Polsce, to były takie dwie poważne akcje. Jedna była walka przeciw gruźlicy. To było bardzo mocno zakorzenione, chyba Szwedzi to finansowali. Likwidacja analfabetyzmu. Ludzie ze Wschodu to krzyżykami się podpisywali, naprawdę. Żeby to zlikwidować, to chodzili do szkoły, nawet w starszym wieku. Mieli po 30 lat, żeby chociaż wstępne zdobyć. Produktywność tej młodzieży, no to jednak się uczyli, żeby w pracy, niektórzy dalej szli, bo to też było łatwiej. W tamtym okresie to było jednak też trochę patrzone przez palce przez profesorów. Wiadomo, że brak było wykształconych pracowników w tym czasie. Ja pracowałem, pomagałem matce, potem ojciec też poszedł do pracy. Ja też maturę robiłem trochę później, w 1966 i to też wieczorowo".

  • Celé nahrávky
  • 1

    Olsztyn, 09.08.2012

    (audio)
    délka: 02:43:31
    nahrávka pořízena v rámci projektu German Minority in Czechoslovakia and Poland after 1945
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

Matka powiedziała: Słuchajcie, matematyka to jest tak samo po polsku, jak i po niemiecku

Tuszyński Otton
Tuszyński Otton
zdroj: Post Bellum

Urodził się w 1933 roku w Olsztynie (Allenstein) w rodzinie niemieckiej, jako jedno z sześciorga dzieci. Ojciec był majstrem budowlanym, w czasie wojny został wcielony do służby pomocniczej. Matka, po nieudanej próbie ucieczki przed wejściem Rosjan, zdecydowała się zostać w Olsztynie. Zaraz po wojnie musiał pracować, żeby pomóc matce; jednocześnie uczył się polskiego w szkole wieczorowej. Ukończył Technikum Budowlane. W czasie zasadniczej służby wojskowej trafił do Garnizonowego Wojskowego Klubu Sportowego, gdzie trenował boks. W 1956 roku ożenił się w Polką pochodzącą z Wołynia. Ukończył kurs instruktorów boksu i odtąd pracował jako trener bokserski w różnych klubach zakładowych, a także w reprezentacji Polski. Przez wiele lat pracował jako trener w klubie górniczym w Zabrzu. W 1980 powrócił do Olsztyna, odszedł ze sportu, był kierownikiem stolarni w Teatrze im. Jaracza. Ma córkę, która wyjechała na stałe do Niemiec.