Irena Wiśniewska

* 1934

  • "Byliśmy dożywiani w szkole. Chociaż ja brałam chleb z domu, ale mnie lepiej smakował chleb z margaryną w szkole, bo dostawaliśmy z tych, to Ameryka, to mówili, te UNR-y, pomagali. To mleko w proszku i później ceres, taka była margaryna w 10-kilogramowych kartonach. No i tak tu jedna pani piekła chleb, bardzo smaczny, na pewno był lepszy, jak moja mamusia piekła, bo nawet suchy żeśmy jedli, no i gotowała zupy. Tak, że rano żeśmy dostawali garnuszek kawy zbożowej z mlekiem, i chrumka chleba właśnie z tym ceresem, to był ceres, taka margaryna. A ja miałam w torbie kanapkę, tez pieczony chleb, posmarowany masłem, i tam albo szynka, albo kiełbasa, albo ogórek, pomidor, obojętnie. Ale to tak nie smakowało, jak to w szkole. I ja jadłam! Każdy musiał mieć półlitrowy garnuszek, i się podchodziło do tej pani, ona tam gotowała, takie było małe pomieszczenie, taka kuchenka mała, ona tam gotowała, i ona nam nalała, taki krupnik przeważnie nalewała, kaszę, bo kaszę dostawała szkoła. I tak smacznie gotowała, że myśmy to z przyjemnością zjadali, nawet niejadki zjadali. I to przez długi czas tak dzieci dokarmiali. Później już ta zupę przestali, i chleb przestali, ale kawę żeśmy dostawali prawie do klasy. To trójki klasowe gotowali. Tak zawsze z tych lepszych uczni, mocniejszych, nauczyciel dawał, rozpaliła ten kocioł, wodę zagotowała, kawę zasypała. I później dyżurna na dużej przerwie rozlała tę kawę. I myśmy to pili, no a chleb to każdy już miał swój. To było bardzo fajnie, wychodziliśmy na dwór, taka szkoła była w wiosce, tam się spalił później ten budynek, drugi budynek był rozwalony, więc te cegły, te gruzy, kamienie, tam żeśmy posiadali, jak takie żabki, i każdy jadł, Boże! Pod pompą garnuszek się umyło, i dobrze było."

  • "Tatuś był gajowym, mieliśmy gajówkę pod lasem. To był taki stary budynek, ale był bardzo ładnie utrzymany. I tam żeśmy mieszkali, to była wioska, gdzie było 2 kilometry do szosy, to były same lasy. I tam mieszkali sami prawosławni, tam Polaków było bardzo mało, było tylko nas 5 rodzin. Myśmy tam gehennę! (…) Myśmy tam przeszli gehennę, bo do nas przez Bug przechodzili, to tam banderowcy na nich nazywali, tacy bandyci po prostu. To niby była ruska partyzantka, ale to nie była partyzantka. Bo oni strasznie ludzi zabijali. Oni masakrowali ludzi. Oni nam tam już tak dali się we znaki, że myśmy musieli stamtąd uciekać. Tak, że do Piszczec, to jest taka mała miejscowość, tam stacja taka jest kolejowa, to tam było 18 kilometrów, to wozami, koniami nas wieźli tam, cały nasz majątek tam. I tam później na tej stacji do wagonu, i żeśmy stamtąd jechali tydzień czasu tutaj. Bo to wiadomo, 1946 rok, to te pociągi chodzili jak chcieli, więc raz osobowym nas wieźli, raz towarowym. Jeszcze później brat się zgubił, bo utopił wiadro w jakiejś studni kolejowej, no i mamusia mówi: - Wyskocz do miasta, kawałeczek, kupisz wiadro. Brat poleciał po wiadro, nas przyczepili do pociągu, my pojechali! Tylko, ze brat już był kawalerem, no i brat dojechał do Siedlec, tam do rodziny, i tam myśmy się zatrzymali, bo to taka węzłowa stacja, i tam brat do nas dołączył. Tak, że takie trochę byli przeboje. ale tydzień czasu jechać, to było Lubelskie, z Lubelskiego tutaj na Zachód! No ale to było przyjemne jako dla nas, dla takich młodych, to było bardzo miło patrzeć, zwiedzać Polskę. Bo to przecież przez całą Polskę myśmy jechali, przez Warszawę przejeżdżaliśmy, przez Wisłę, i ot było przyjemne. No ale było tam, tam było okropnie. "

  • "Dogadać to może myśmy się dogadywali jako młodzi, ale tu na przykład było parę rodzin z Poznańskiego. To z tymi nigdy nie mogliśmy… Oni mieli swoje życie, swój ubiór, inaczej się ubierali, i taką jakąś swoją tradycję trzymali. Ale to później, jak zaczęła młodzież porastać, i zaczęli się żenić jedno z drugim…To już też było inaczej."

  • "[Tata] przyjechał z bratem, to znaczy z synem, i tu przyjechali do nadleśnictwa, bo tatuś przeniesienie miał stamtąd, miał papiery, i tutaj przyjechał. Przyjechał tu do Kuźnicy, nadleśniczy mówi, że w Kuźnicy gajówka jest pusta, więc może sobie tego. Obejrzał wszystko, nawet jeszcze w mieszkaniu, bo to duże mieszkanie było na wybudowaniu, nawet jeszcze meble tam jakieś stali, jeszcze w szopce węgiel był. No ale jak sąsiedzi wyczuli, że ktoś tu przychodzi, bo dali tatusiowi kłódki, tatuś tam pozamykał drzwi, ale zamknął tylko w mieszkaniu. No ale pomimo wszystko jak żeśmy tu przyjechali, to musieliśmy u znajomych mieszkać chyba z miesiąc, bo już tam nic nie było. Nawet niektóre okna byli wyjęte. Nale to sąsiady. Bo już wiedzieli, że ktoś przyjdzie tu. Ale nadleśnictwo zrobiło wszystko, tylko tyle, że mamusia poszła z siostrami tam posprzątać. No i tam żeśmy się przeprowadzili."

  • "Właściciele jeszcze byli. Niemców, mężczyzn, nie było, byli tylko starcy, takie już po pięćdziesiątce, do sześćdziesiątki, ale młodych Niemców nie było. Wszystko było na wojnie. Tutaj byli same wdowy i same kobiety, takie babcie, albo których mężowie jeszcze żyli na froncie, tam jakieś wiadomości jeszcze mieli. Było, dużo. Tu już Polacy ich wywozili do Wielenia. Był taki jeden dzień, co sołtys zorganizował podwody, i oni co tam w worki sobie ponapychali, to mieli. Tu taki jeden, to nic nie dał. Dał tylko parę takich… Tam trzy Niemki były, matka i dwie córki, to te córki, mężowie ich byli na froncie. To tyle, że te Niemki na plecy mogli w worku, nic, wszystko im pozabierał. I tu w dużo domów tak było. Bo taka jedna Niemka przyszła do mamusi, i mówi, że ma maszynę, o tą maszynę do szycia ma. Mówi, że „Pani, weź pani”, tak po polsku trochę, trochę po niemiecku, „weź pani tą maszynę, bo, mówi, ten dom będzie rozwalony, gdzie my mieszkamy. I prawda, że to był taki lichutki domek. I mówi, a szkoda, to moja maszyna, ja na niej szyłam. I mamusia mówi: - No a co pani chce za tą maszynę? – Chociaż kawałek chleba na drogę. No to pamiętam mamusia jej taki bochenek chleba dała, i dała tak może ze dwa i pół kilo słoniny, taka przyrośnięta była. To mówi: - Masz, chociaż cieniutko położysz sobie na ten chleb. Boże, ta Niemka po ręcach chciała mamusię całować! No to tę maszynę żeśmy wzięli. Mamusia za darmo nie chciała. No i ta maszyna do dzisiaj, ja szyję na tej maszynie."

  • "U nas w Kuźnicy moja siostra pracowała w szkole, była tam jako sprzątaczka. To przyszedł taki moment, że kazali krzyże pozdejmować. No i nauczyciele się odmówili, jakoś zwalili to na siostrę, na tą drugą, bo dwie ich pracowało, i później palacz był, że to mają, te kobiety sprzątają… Siostra powiedziała: – Nie, możecie mnie zwolnić z pracy, ja krzyża nie dotknę. Ja go nie wieszałam i zdejmować nie będę. Ta druga też tak samo. Zdjął palacz. I później jakiś czas krzyży nie było, byli schowane gdzieś tam. Bo nowy dyrektor był religijny człowiek, ale on dbał o pracę, bo on uczył, i jego zona tu uczyła, więc on robił, co mu kazali. A potem powiesić te krzyże – to już chyba nauczyciele wieszali, jak już zezwolenie przyszło, żeby krzyże wieszać, to już chyba nauczyciele sami pozawieszali. Bo wiem, że zdjął ten palacz, to był młody mężczyzna. Później – no pech chciał, ja nie wiem, ja w zabobony niewierze, ale on później zachorował na raka i umarł, więc niektórzy złośliwi ludzie mówili: – A, bo podniósł rękę, krzyż zdjął. "

  • Celé nahrávky
  • 1

    Kuźnica Żelichowska k/ Krzyża, 11.02.2009

    (audio)
    délka: 02:37:18
    nahrávka pořízena v rámci projektu 1945 - End of the War. Comming Home, leaving Home.
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

Oni nam tam już tak dali się we znaki, że myśmy musieli stamtąd uciekać

Irena Wiśniewska
Irena Wiśniewska
zdroj: Archiv - Pamět národa

Ur. 6 grudnia 1934 w Matijaszówce na Lubelszczyźnie. Jej rodzice pochodzili z Siedlec, ojciec był gajowym i w związku z wykonywanym zawodem często przeprowadzał się z całą rodziną. Irena Wiśniewska rozpoczęła w Matijaszówce naukę w szkole podstawowej. W 1946 roku ze strachu przed napadami ukraińskich oddziałów partyzanckich działających w okolicy rodzina wyjechała na Zachód, na „ziemie odzyskane”, i osiedliła się w Kuźnicy Żelichowskiej koło Krzyża, gdzie ojciec Ireny Wiśniewskiej objął stanowisko gajowego. Irena Wiśniewska ukończyła w Kuźnicy szkołę podstawową, następnie przez 7 lat pracowała w Gminnej Radzie Narodowej. Po wyjściu za mąż zajmowała się domem i dziećmi. Obecnie mieszka w Kuźnicy.