"Zaryglowano drzwi, oczywiście wychodzić nikomu nie wolno było i te malutkie cztery, po każdej stronie tych prycz, okienka. I pociąg ruszył. Co pamiętam z tego? Pamiętam najpierw, jak to polskie rodziny... przede wszystkim same kobiety, same kobiety i dzieci. Mężczyźni, którzy byli, to był właśnie mój brat siedemnastoletni i to był już właśnie mężczyzna. Był jeszcze starszy od niego chłopak, może o dwa lata, pamiętam, że się nazywał Piotr Polak, może to gdzieś kiedyś usłyszy. I jego zrobili razem z moim bratem tzw. starszyna, tzn. taki jakiś no odpowiedzialny za organizację w wagonie, których... na razie ich nie ruszali, dopiero później jak nam dawano przydział wody i jakiegoś pożywienia. Ale to dopiero później było. Pociąg po jakimś czasie, ja nie potrafię teraz powiedzieć, jak długo myśmy w tym Lwowie stali, ale trochę to trwało, bo zanim oni załadowali, wyładowali... i pociąg ruszył, z tym że już we Lwowie i po ruszeniu z węzłowej stacji, i jeszcze w jakiejś stacji, też nie potrafię teraz powiedzieć, widać było, że takich wagonów jest więcej, że takich pociągów, że to jest jakiś masowy wywóz. Ludzie zaczęli przekrzykiwać się przez te okienka zakratowane: – Skąd? A więc tu z Sambora, my z Drohobycza, a to jeszcze skądś. – A nazwiska? I mama usłyszała nazwisko cioci, mamy siostry, która mieszkała w Samborze. I rzeczywiście, była wywieziona. Później, później okazało się, że też była w Kazachstanie, ale w Aktiubińskiej Oblasti.
Pamiętam dramatyczny moment, jak przejeżdżaliśmy przez granicę na Zbruczu, oczywiście śpiewy, modlitwy, litanie do Matki Boskiej, płacz. Ale za jakiś czas, godzin kilka, kilkanaście, zaczął głód doskwierać, brak wody do picia, brak czegokolwiek. Kto co miał ze sobą, jakieś tam pożywienie potrafił wziąć. Pamiętam, że jakoś nie starczyło wiele wyobraźni nam i nie specjalnie mieliśmy. Jakiś, pamiętam, woreczek z kostkami cukru się zaplątał i te kostki cukru stanowiły na początek, jakimś takim pokarmem były w pierwszych godzinach czy kilkunastu pierwszych godzinach.
Po pewnym czasie, w nocy, pociąg się zatrzymał, zawołali tych starszyna i ten drugi, czyli mój brat i wyszli. Po jakimś czasie wrócili, no myśmy oczywiście, mamusia w trwodze, my też, bo kto wie, czy ich nie zabrali gdzieś całkowicie, bo to z nimi nic nie wiadomo. I wrócili, wrócili w nocy i przynieśli w wiaderkach coś takiego, że myśmy nie wiedzieli, co to jest. Jakieś takie kostki, nie kostki, ludzie zaczęli mówić, że to... No bo ciemno, nie ma żadnego, ktoś tam zapałkę zaświecił, ktoś, jakieś, czy to mydło? Doczekaliśmy do rana na wszelki wypadek i to okazało się, że w taką kostkę pokrojona kasza jaglana na zimno. Jakoś to pierwsze pożywienie pamiętam. Późniejszych nie pamiętam, już nie wiem. Tylko pamiętam, że byliśmy głodni. Wieźli. To były dnie i noce, dnie i noce tego turkotania pociągu, tej niepewności, strasznej niepewności. Pamiętam przekraczanie Wołgi. Już jak pociąg był dalej, w głąb Rosji, to pozwolili usunąć, rozsunąć drzwi i taka była, taka wajcha jakaś, nie wiem jak to nazwać, taki skobel, że to się dalej nie dało zasunąć, ale były odsunięte na taką szparę. I co niektórzy młodsi to tam stali przy tych drzwiach, prawda, patrząc. Ale przynajmniej powietrze było. Bo tak, to było, przecież te malusieńkie okienka, no już nie chcę mówić, jakie tam były i zaduch, i odór, no bo to wszystko było na miejscu. W wagonie były też osoby z małymi dziećmi, były starsze osoby. Pośrodku była taka tzw. koza, taki piecyk, no ale nie było czym palić. Także było zimno, bo to był kwiecień, ale noce zimne. Pamiętam z kolei, jak przejechaliśmy Ural. Pamiętam, pamiętam, patrzyłam przez te rozsunięte drzwi. No i właśnie takie nasze przerażenie, że my już jesteśmy, że aż już do Azji dotarliśmy.
To wszystko trwało dwa tygodnie. W pewnym momencie zatrzymał się pociąg. Dalej już nie jedzie."