Maria Popławska

* 1925

  • "Nieraz całe noce, dzień musielim w lesie być. Aż później jednego razu… Tam jest Łańsk, [półwysep] Lalka, jeżeli wiecie, jezioro jest między tymi. To byli Ruski, najechali z jednej strony i z drugiej strony, a my tego nie wiedzielim, bo to było z rana. Później mama przyjdzie i woła: „Marycha, schowaj się, bo Ruskie już są”. To ja przez wioska do lasu chciała uciekać, a Rusek przez okno tam widział. No to wyskok. Ja już byłam przy lesie, na brzegu lasu, a on miał tylko pistolet. Ale skąd ja mogłam wiedzieć, że on z pistoletu tak daleko by nie strzelił. A po drugie mi przyszło szybko do myśli: przecież jak jo będę uciekać, to jest śnieg, świeży spadł, to on jakby chciał, śladami pójdzie i nas wszystkich złapie. A tak to ja pójdę tylko sama. I cofałam się, cofałam się i zaraz mówiłam, że ja mam dziecko, bo siostra miała prawie trzy i pół miesiąca małe. I chodziłam z nim. To jedna kobieta, którą też ukrywała się dziewczyna, tako staro jak i ja. I ona wiedziała, że tako stara kobieta ma córka i ja wiem, gdzie one się ukrywają. Pomimo że jej córka też tam była. I później ten Rusek wziął: „Gdzie jest syn, ile ma synów?”. I ja mówiła: „Żadnego nie ma”. – „A gdzie jest córka?” – przecież ta kobieta mówiła, że ja wiem. Ja mówiłam: „Nie ma żadnej córki”. I tak kłamałam. Myślę sobie: jak już ja mam iść, to po co ja mam wydawać, to nie będę miała sumienia. I on wziął tak pistolet i tak mnie do głowy, nie mogłam tu ręką… Tu tak trzymał, że ma zastrzelić, że mam powiedzieć. A myślę sobie: niech ma zastrzelić, czy teraz, czy za miesiąc, czy kiedy, i tak zastrzeli. I nie powiedziałam. Że nikogo nie ma ta kobieta. To tylko wziął pistolet tak wyżej nad głową, trzymał to dalej a wystrzelił. A ja byłam obojętna, mógł zastrzelić. Ale nie wydałam. Nie wydałam i mojego ciała nie sprzedałam za masło, za margaryna, za jeżdżenie sankami, musiałam pieszo iść. Nie sprzedałam".

  • "Tylko to co miałam ubrane i nic więcej. Włosów nie miała, to wełna, kłębek sobie tu z tyłu tak włożyłam i chustkę tak, jak nosili dawno, tutaj zawiązałam. I mówiłam: nie i nie. Pojechałam do Berlina na ten konsulat chyba, jo. I pojechałam do domu. Przyjechalim do Olsztyna, a jak jeszcze przesiadka była, to się mnie pytali, no po niemiecku, bo po polsku wtedy nie wiedzielim – (A niektórzy byli takie… Ja się nie dziwię tym ludziom, bo oni też swoje przeżyli. W każdym narodzie są dobre ludzie i złe, nie?) – Gdzie jest to miasto, że musimy przesiąść. A oni widzieli teraz dopiero, że my są Niemcy. No to ten, że się powinien pociąg zatrzymać, powinien nas powyrzucać. Oni byli też tak, że nie wolno było im jeździć. To było takie przyjęcie do Polski, do tego swojego domu, takie przykre. A Olsztyn był taki brudny dworzec, tak obrobiony! Nie było ustępu, ubikacji, każdy tak… Bardzo brudny. To my zaczęli płakać, już kucnęlim i pojedziem z powrotem. Poszlim do tego PUR-u, Polski Urząd Repatriacyjny, i prosilim, żeby nie chcieli już do domu. To było tylko 27 kilometrów do domu. Nie chcielim iść już do tego domu zobaczyć, tylko z powrotem. Ale to już się nie dało".

  • "Ze Szwaderk do Olsztynka, z Olsztynka – tam bylim chyba pięć dni, w Gryźlinach było lotnisko, to stamtąd przyszyli dziewczyny, co już musieli parę dni być z Ruskami razem. To one już mieli wszy. I później nas wszystkich zaraz wzięli jak w pociągu. I szli my. Później w Morągu posortowane – żonate osobno, młodzież osobno i na samochody i do miast dużych: Dobre Miasto i jeszcze jedno, do trzech, aż do Tilzit. A jak teraz po polsku się nazywa, to nie wiem. Przed Królewcem. Łyna prawie do tego miasta, Insterburg po niemiecku. I tam 28 lutego zostali my w wagony załadowane. I jechali my 23 dni. Za trzy dni dostalim wiadro wody. A ruskie wagony takie wysokie koła mają, nie takie. Tam już była kolej zrobiona z Insterburgu. No i jechalim. Pojechalim aż za Czelabińsk. I tam zaczęło się. Stare takie baraki. Tam ja nie pracowałam nigdzie, bo zawsze byłam chora. Tylko raz musiałam przy… To był lazaret. Ale nie był lazaret, normalny barak, tylko że leżeli takie, co nie mogli już. Odleżyny – bo to było bez materaców, bez niczego i bez słomy, tylko deski. A deski – szpary, jedna wyżej, jedna niżej, to się takie guzy porobili. To miałam być, się nazywa po polsku, trzymać. To ja tego nie mogłam i upuściłam. To dostałam w twarz. Ale to w sobie trzymałam, bo to wiadomo – toć to był nasz wróg, nie? I my ich. No i tak było, było, było i później jak po dziewięciu dniach przyszłam do siebie, to byłam w drugim baraku, to tam już była słoma. Już lepiej tam. Te choroby się zaczęli. No i jak pierwszy transport, to była strzelanina. Tak strzelali w maju. Oj, to mówię: „Wita co, będziem wyzwoleni”. Tako radość. Dostali my lepsze jedzenie. I takie ruki, taka radość, tak śpiewali te Ruski. A Ruskom nie było wolno, tylko ten kapitan mógł chodzić, bo przy każdych drzwiach musiała stać jedna – od nas to kobiety, nie – warta stać. To tylko ten kapitan mógł wejść, a tak to żadnemu nie było wolno. A co jedno powiem, jako różnica była między cywilnymi ludźmi a oficery czy jeszcze wyższej rangi. To była wojna, żołnierze byli więcej winni jak my kobiety, co nic nikomu nie zrobilim. Ale oni mieli swoich adiutantów, mieli swoje odznaki, mogli nosić, dostali inne jedzenie".

  • "To zależało od człowieka. To nie wszyscy. Niektóry – nie wiem – mógł pogadać, niektóry jakoś tak się trochę dłużej znało. A niektórzy byli tacy… po prostu można mówić – wredne, albo niemądre, albo bez ambicji, bez kultury. No co to dawało, że ja ci nic nie zrobiłam, a ty mnie od Szwabów… Ty nawet nie wiesz, Szwaby to są jeden okres, tak jak tu Warmia czy coś, to w Niemczech są Szwaby. Albo hitlerowcy. Hitlerowcy to kto był hitlerowce. Bylim normalne ludzie my. To taka tylko ludzka głupota, tak pokazać, rąbnąć coś. To wcale nie było… No jedno co było, to było dwóch ludzi że bardzo donosili, jak słuchali. Bo to nie było wolno Wolnej Ameryki słuchać. To pod okno, to słuchali. To taki ambitny człowiek, inteligentny, wyuczony, to pod oknem go złapalim. Bo poszlim wokoło, jedne się umówili i z obu stron, tu od ulicy, tylko nie było asfaltu i stąd. Bo on stoi. Tu było okno jeszcze jedno. Później nie mogłam jak zimno było sypialni zrobić tu. A mój głupi umysł był taki, że ja musiałam co jakiś czas przestawić, bo się czułam źle. To jak chłop do lasu, to jak mi się chciało przestawić, to po sąsiadka: „Chodź, Greta, pobierzem, przekładać będziemy”. – „Już, znów?!” To podsłuchiwali to. I jeden od tej sąsiadki, co mówię, co mi pomagała i tam budowali to dla chłopów ja musiałam taras robić i tam pomagać, to ona chodziła, to drugie śniadanie robiła. To nikt nie wiedział, że jej chłop donosi do gminy, do partii. I ja coś... Mąż z zebrania przyszedł i ja do niej tak tylko wtedy sama do niej jedno to mówiłam. I na drugi dzień już musiał mąż jechać do gminy i ten sekretarz powiedział: „Jak jeszcze raz twoja kobieta będzie takie coś roznosić, to muszę ją zaskarżyć”. To nikt by nie… Ale nikomu, ani tej sąsiadce, tej kobiecie nie mówiłam, bo ona niewinna, bo ona sama też tam na pewno nie wiedziała, bo by nie dopuściła tego. By się kłóciła, by nie pozwoliła".

  • "A najgorzej jak nie mogłaś mówić, widzieć, bo byłaś spuchnięta. Tylko jak wszystkie, cała buda śpiewała – po niemiecku jest „Näher, mein Gott, zu Dir”, a po polsku przetłumaczone: „Być bliżej Ciebie chcę”, tylko są inne słowa. To trochę się słuchało. A tak chciało się pić! To oczy tak – leżałam wtedy do góry – tak się otwierało, żeby widzieć kogoś na dole. I całą siłą wołało się: „Ja chcę pić, ja chcę pić!” Ale nikt nie słyszał. To było straszne. I ja zawsze mówiłam: każdy człowiek, każde pokolenie powinno chociaż półtora miesiąca takie coś przejść, to byłby inny świat, inne ludzie. Szanowaliby ten chlebek, szanowaliby siebie, żyliby w zgodzie. Szanowaliby przede wszystkim chleb – nie rzucili albo nie powiedzieli: to przeterminowane, to jest stare, bo twarde, to musi być świeże. To powinno tak być. Nie to żeby w życiu, ale żeby umieć utrzymać szacunek dla życia, dla… Nie wiem, jak wytłumaczyć. No i później, jak do transportu… Okazało się, że… Co to jest te trzy dni takie było. Przyjechała amerykańska komisja i później było badanie. Musieliśmy się na dzień czasem trzy razy zewlec na nago i tak przemaszerować. Uszczypnęli, jaka skóra jest… Potem wybierali. I ten kapitan ruski, co zawsze obiecał, jak ja leżałam do góry, a nie mogłam już widzieć ani nic, to wziął za ręka i pokazuje, i mówi, że Hitler kaputt, wojna kaputt, du fahren nach Hause. I tylko jeść, jakie jest liche, ale jeść i wytrzymać. I on później się wstawił przy tych, jak w obozie… On mnie obiecał, że ja tyle przeżyłam, wszyscy umarli, co mieli dyfteryt, ja przeżyłam, to widocznie… I on obiecał, że ja pojadę pierwszym transportem. I usłuchali, i ja pojechałam".

  • "To do NRD i ktoś musiał przy… Dostał karta, Entlassungspapiere, dowód, że jesteś zwolniony. Nie wiem już dokładnie. Dostali my papiery. A mnie się nie przypomniało, jak moja kuzynka zamieszkuje, jak nazywa i gdzie mieszka. I ciotki dwie miałam, trzy – mamy siostry. Aż później taki żołnierz młody przyszedł, mówi: „A ty co stoisz?”. Ale nie znali my się. Ja mówię: „Bo ja nie wiem, gdzie oni mieszkają, jak się nazywają”. Mówi: „Ty, ale głupia jesteś. Przecież oni nie znają ciebie, ani tych krewnych tam nie znają. Pamiętaj, nam opowiedz, jakie nazwisko, i pamiętaj, teraz mów tak i tak będziesz się nazywała. I tam i tam mieszka twoja kuzynka albo siostra. Oni tego nie sprawdzają, bo nie mają kiedy".

  • Celé nahrávky
  • 1

    Nowa Wieś na Warmii, 11.09.2012

    (audio)
    délka: 03:05:31
    nahrávka pořízena v rámci projektu German Minority in Czechoslovakia and Poland after 1945
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

I ja zawsze mówiłam: każdy człowiek, każde pokolenie powinno chociaż półtora miesiąca takie coś przejść, to byłby inny świat, inne ludzie Szanowaliby ten chlebek, szanowaliby siebie, żyliby w zgodzie

Urodziła się w 1925 roku w Rybakach. Córka Rozalii i Johanna Meik. Ukończyła szkołę powszechną w Orzechowie. Po wkroczeniu Rosjan do wsi Rybaki, w lutym 1945 roku, ukrywała się z rodziną w lesie. Z rodzinnej miejscowości, przez Olsztynek i Gryźlin, została wywieziona do Insterburgu (obecnie Czerniachowsk w obwodzie kaliningradzkim). W barakach czekała na transport do Niemiec. Szerzyły się tam choroby. Maria Popławska zachorowała wtedy na tyfus i dyfteryt. Następnie, w październiku 1945 została wywieziona do Wittenbergi. Podróż odbyła się w bardzo ciężkich warunkach i trwała 23 dni. Maria Popławska trafiła w Roslau (Górna Frankonia). Tam, zatrudniła się w restauracji Emila Schulza, gdzie gotowała i sprzątała. W Niemczech spędziła około półtora roku, po czym przez Berlin wróciła do rodzinnej miejscowości. W 1948 roku rodzina Marii Popławskiej zakupiła dom i ziemię i zamieszkała w Nowej Wsi. Wyszła za mąż (mąż ur. 1911) i miała trójkę dzieci (w 1949 urodził się pierwszy syn).